Zanudzicie się. I dobrze wam tak. Bo jeśli ta wariatka spędziła nad tym rozdziałem pół roku, to coś z nim musi być nie tak.
Tak, dobrze przeczytaliście. Pół roku.
"Słyszano głos w Rama, płacz i żałosną skargę.
Tak, dobrze przeczytaliście. Pół roku.
"Słyszano głos w Rama, płacz i żałosną skargę.
Rachel opłakuje dzieci swoje i nie daje się pocieszyć, bo ich nie ma."
767 rok, 17 września, Al-Kariba
Wschodnia część kraju Fiore była jednym z
najbezpieczniejszych miejsc, mimo że okalające ją piaski pustyni sprawiały inne
wrażenie. Decyzją króla nad Wschodem sprawował władzę książę z dynastii Hayat -
jednego z najwyżej postawionych rodów w całym kraju. Lud nauczył się kochać
książąt i wierzyć w ich boskie pochodzenie, gdyż według legend szlachetna
rodzina została założona przez Indrę - najpotężniejszego boga w religii
Wschodu. Wedle tych samych przekazów boski ojciec miał sprawować ochronę nad
swoimi synami i czynił ich nieśmiertelnymi, zobowiązał się jednak, by karać ich
gdyby czynili krzywdę poddanym. Wobec groźby Gromowładnego, władcy budowali
potęgę Wschodu, czyniąc z niego niemal osobne państwo, ale w swoim pojęciu nie
uciskali ludu bardziej, niż powinni. I wszystko wskazywało na to, iż Indra jest
zadowolony z ich postępowania, bo na władców nie spadały żadne klęski i
tragedie. Czym był jeden zaćwiczony niewolnik wobec całej rzeszy względnie
szczęśliwych mieszkańców? Czasami zdarzyło się kilku zaćwiczonych, prawda, ale
władca ma obowiązek utrzymywać pokój w swoim kraju, nawet jeśli obejmuje to
wymaganie bezwzględnego posłuszeństwa poddanych.
Stolicą została Al-Kariba - dawniej
niewielka oaza przekształciła się w najpiękniejsze miasto pustyni, tętniące
życiem i kolorami, zaopatrujące pozostałe części kraju w glinę, piach i
biżuterię. Budowano okazałe domy i ogrody, rzemieślnictwo, dzięki wsparciu
książąt, rozwinęło się na najwyższy w Fiore poziom. Ludziom przeważnie niczego
nie brakowało, a nawet jeśli, to z własnego wyboru. Słowem nie byłoby lepszego
miejsca do życia gdyby nie ciągłe upały, wszędobylski piach i nocny chłód. Ale
szczegółami nie należało zawracać sobie głowy.
W jednym z domów Al-Kariby, na przedmieściach
niedaleko targowiska, mieszkała Cornelia z trzyletnią córką. Ot, zwykła
kobieta, jakich w Al-Karibie było pełno, z dzieckiem, jakich w Al-Karibie
było... No, może nie tak całkiem pełno. W zasadzie to nigdzie nie było drugiego
takiego dziecka, a przynajmniej Cornelia o nikim takim nie słyszała. Gdyby
córka wyróżniała się wybitnymi umiejętnościami jak śpiew, to nic dziwnego
by w tym nie było. Z drugiej strony ciężko mówić o wybitnych zdolnościach w
przypadku trzyletniego szkraba. Ale cecha, dzięki której dziewczynka odbiegała
od pozostałych, nazywana była magią. Należy tu zaznaczyć, że sporo dzieci we
wczesnym wieku, wykazuje umiejętności magiczne, jeśli mają możliwości, więc ta
magia wcale nie byłaby aż tak zaskakująca.
Cornelia spotkała się z wieloma matkami,
których dzieci wyczyniały cuda: jedne budowały zamki z piasku ruchem ręki, inne
zmieniały kolor rzeczy znajdujących się wokół, jeszcze inne zmieniały same
rzeczy w to, co podpowiadała im wyobraźnia. Ostatecznie magia była na porządku
dziennym. U trzyletniej Nainy występowała ona jednak pod zupełnie innym
przebraniem. Dziewczynka nie potrafiła sprawić, by z wyschniętej studni znów
można by czerpać wodę, ani rozpalić ognia w kominku bez użycia drew. Potrafiła
za to zniszczyć studnię i kominek bez szczególnego wysiłku, a niszczyła w taki
sposób, że wszystko dzieliło się na kwadraty i na tym zasadzał się problem
Cornelii. Okazywało się bowiem, że dziecko odziedziczyło zdolności magiczne po
swoim ojcu, a ten należał do najniebezpieczniejszych magów całego państwa. Z
oczywistych względów to rysowało przyszłość odbiegającą od tej, której pragnęła
kobieta. Meritum wyglądało następująco; Naina władała mocą magiczną, której
nikt nie mógł szlifować, bo rodzaj destrukcyjnej magii nie znajdywał uznania
wśród nauczycieli. Można by poprosić o pomoc ojca małej, ale ten dawno był po
rozwodzie z Cornelią i włóczył się po całym kontynencie, pracował.
- Jego wysokość książę
Salam Hayat ibn Mustalik Hafsaab nie żyje! Niech żyje Jego wysokość książę
Rahul Hayat ibn Salam Hayat! - Donośny niczym dzwon głos herolda przerwał
napiętą ciszę na Dziedzińcu Mitru, w centralnej części wspaniałego pałacu
królewskiego. Przesycone zapachem drzewa sandałowego powietrze drżało od
okrzyków radości, wiwatujących na cześć młodego księcia, który w wieku
osiemnastu lat wstąpił na tron ojca, by zająć najwyższe miejsce wśród ludów
Wschodu. Odtąd miał być przewodnikiem i władcą, ojcem i bratem każdego
człowieka, mieniącego się synem lub córką Wschodniej części królestwa Fiore.
Zdawało się, że niebo jest uradowane tym wyborem, a może to duch Jego wysokości
Salama błogosławi synowi, przywołując na nieboskłon chmury życiodajnego
deszczu? Nie było bowiem lepszej wróżby na objęcie władzy, niż burza, na którą
się zapowiadało.
Lenora słyszała bardzo
wyraźnie okrzyki zadowolenia, mimo że obrała za legowisko oazę Wahram, leżącą
dwadzieścia pięć staj od stolicy. Przybyła tu zaledwie kilka dni temu, więc
nikt jeszcze nie zlokalizował jej położenia, nawet nie próbując dotrzeć po
ogołoconych kościach zwierząt rozrzuconych tu i ówdzie na pustyni. Nie nadeszli
też ciekawscy magowie, którzy mieli głupią cechę wpychania nosa między skrzydła
smoka, jakby nie wiedzieli, że po takim wyczynie czeka ich śmierć.
Swoim zwyczajem zwinęła
się w kłębek i czekała, wiedząc, że wraz ze sztormowymi chmurami nadszedł czas
nowych Smoczych dzieci.
- Ama? - Trzyletnia
dziewczynka postawiła kilka chwiejnych kroków w stronę kuchennego
pomieszczenia, w którym matka, ubrana w zielone sari, przygotowywała kolację
dla nich dwóch. Kobieta podzwaniała bransoletkami na prawym nadgarstku,
mieszając mąkę z kardamonem i szafranem, których zapach wypełnił cały dom, lecz
nie zdołał zdusić woni jaśminu, kwitnącego na oknach bez szyb, które w ciągu
dnia nie były zaciągane grubymi zasłonami, aby zapewnić wentylację. Zielone
oczy spojrzały na stojące w progu maleństwo odziane w skromnie wyszywaną
czerwoną tunikę, i kobieta uśmiechnęła się, wywołując pojawienie się dwóch
uroczych dołeczków w policzkach dziewczynki.
- Co tam trzymasz, bint? - zapytała, nie przestając mieszać
składników w glinianej misce.
- O, lalka, Jaya. -
Maleństwo pokazało szmacianą zabawkę z włosami z końskiego ogona i czarnymi
koralikami zamiast oczu.
- Śliczna, prawie, jak
ty. Usiądź tu sobie i porozmawiaj z nią, dobrze? - Kobieta wskazała na dywan
pod ścianą, do którego dziecko grzecznie podreptało i pacnęło na wskazane jej
miejsce.
-Mówi, że chce jeść -
zawołała trzylatka wesoło i obserwowała matkę spojrzeniem bystrych,
zielonych oczu. Maleństwo miało brązowe włosy do ramion, tak gęste, że
nie sposób było ich ogarnąć mniej niż czterema spinkami, pulchne policzki które
nie poznały głodu i miękkie, delikatne rysy twarzy, w których widać było ledwie
zaczątek czegoś ostrzejszego. Czegoś, czego nie miała na twarzy matka, musiało
to być więc odziedziczone po ojcu. Prosty, odrobinę zadarty nosek świadczył o
uporze, z jakim dziewczynka dążyła do każdego celu, szerokie, gładkie, nie
poznaczone nigdy żadną zmarszczką czółko zwiastowało niepospolitą inteligencję,
a błyszczące niżej bystre, zielone oczy z brązowymi plamkami potwierdzały to
przypuszczenie. Wysokie kości policzkowe nadawały twarzy dziewczynki odrobinę
sercowatego kształtu, czyniąc ją niespotykaną wśród ludzi Wschodu.
Uśmiech miała pogodny, nieco rozmarzony. W dumnej postawie było coś, co
sprawiało, że inne dzieci patrzyły na nią z ciekawością i chętnie słuchały
nowych propozycji zabaw, których dziecko miało bez liku w swojej małej,
brązowowłosej główce. Typ to był niebanalny, który zwróciłby uwagę nawet w
tłumie nie przez samą urodę, ale przez coś szczególnego, co malowało się na
twarzy dziewczynki, a czego przeciętny obserwator nie potrafił określić. Była
to siła.
Zielone łuski podnosiły
się i opadały, miarowo, z cichym szelestem, niczym przesypujący się piach.
Złożone skrzydła nadawały zwierzęciu kanciastych kształtów, rozpinały się na
cienkich, kościanych palcach, wystających poza krawędź skrzydła i zakończonych
szponami. Głowa w kształcie trójkąta spoczywała nieruchomo tuż przy brzegu
jeziora, odbijając głęboki, zielony kolor smoczego oka. Z górnej szczęki
sterczały dwa kły po obu stronach pyska, wyglądały na bardzo ostre i z pewnością
stanowiły śmiertelną broń. Równie białe, co zęby, były szpony, ząbkowane po
wewnętrznej krawędzi. Wzdłuż kręgosłupa biegł rząd ostrych szpikulców
różnej wielkości, od podstawy głowy, po sam czubek długiego ogona, a
zagłębienie, tam gdzie szyja łączyła się z barkami, było jedynym wolnym od nich
miejscem. Odpoczywająca Lenora miała w sobie coś majestatycznego i
przerażającego, a arsenał broni, jaką mimowolnie prezentowała, nakazywał mieć
się na baczności.
Smok wypuścił nozdrzami
obłok szarego dymu i mrugnął powieką, osłaniając oko najpierw mętną, szarawą
błoną, a dopiero później łuskami, które odbijały różnokolorowe refleksy w gorącym,
pustynnym słońcu. Lenora odsunęła potężną łapą, która bez problemu mogłaby
zmiażdżyć trójkę ludzi na raz, szczątki ostatniego posiłku i zdecydowała, że
czas podjąć przygotowania na przyjęcie Smoczych Dzieci, podniosła się więc z
godnością z wydmy, przeciągnęła, rozejrzała dookoła mądrymi oczami, po czym
rozłożyła błoniaste skrzydła i zamachała nimi, tworząc tuman kurzu. Oderwała
się od ziemi i spojrzała na Al-Karibę, jarzącą się setkami pochodni,
iluminowaną kolorowymi światłami na cześć nowego władcy. Smok wydał z siebie
zniecierpliwione sapnięcie i wzbił się wyżej. Ludzie były to absorbujące
stworzenia, mimo swej głupoty i nieznajomości przyszłych wydarzeń, mogli
zapobiec straszliwej katastrofie. Dlaczegóż więc byli takimi ignorantami i
witali z radością mordercę?
Obchody wstąpienia na
tron nowego władcy trwały już drugi tydzień, wypełniony toastami, zabawami i
szumnymi przemowami, lecz nikomu nie marzył się odpoczynek, wiedząc, że dzięki
zabawie zyskają przychylność władcy oraz pieniądze. Doradcy królewscy,
dworzanie i świeżo poślubione małżonki wiedzieli, że należy korzystać z dobrego
humoru, nadskakiwać księciu w każdy sposób, umilać mu życie by miał na to
wzgląd, gdy przyjdą gorsze czasy. Wszyscy, którzy wychowali się na dworze,
wiedzieli, że łaska władcy na pstrym koniu jeździ, i wystarczyło najdrobniejsze
uchybienie, by książę odwrócił wzrok i odebrał majątek lub nawet życie.
Dodatkowym powodem do świętowania były kilkudniowe opady deszczu, co
przypisywano błogosławionemu przez bogów ich synowi. Osiemnastoletni chłopak
był pieszczony przez całe życie, zepsuty do szpiku a w jego postępowaniu można
było dostrzec pierwsze objawy tyranii, do której ludzie Wschodu byli
przyzwyczajeni, ale której starali się za wszelką cenę uniknąć. Już czwartego
dnia nakazał, dla zabawy, wychłostać siódemkę niewolnic, które usługiwały przy
weselnym stole, a gdy okaleczone kobiety wreszcie zostawiono, zdawać by się
mogło, w spokoju, by ich rany się zagoiły, bezlitosny książę darował je swoim
gwardzistom ze słowami, że nie potrzebuje ich z powrotem. Żona jednego z
doradców przyglądała się temu ze współczuciem i niesmakiem, raz po raz przeklinając
w myślach dzień narodzin dziecka, które tak okrutnie zaczęło sobie folgować w
pierwszych dniach władzy. Rahul za nic miał ludzkie życie, będąc przekonanym,
że on sam jest nieśmiertelnym potomkiem bogów, a zgon ojca uważał za żart,
którego nie należało brać na poważnie.
- Venetio, wróć do domu.
Książę jest pijany, zaraz rozpocznie się szczucie niedźwiedzia, któremu później
rzucą pewnie jakąś niewolnicę. Nie oglądaj tego. - Doradca, który służył
poprzedniemu księciu, marszczył brwi i rzucał gniewne spojrzenia na pozostałych
biesiadujących, którzy w najlepsze kosztowali drogich win, i w upojeniu
alkoholowym padali na wyłożone miękkimi dywanami posadzki, do wtóru śmiechu
kobiet i nawoływań innych mężczyzn. Kobieta kiwnęła tylko głową, nie mają w
zwyczaju się odzywać nie pytaną, i wysunęła się bocznym wyjściem przeznaczonym
dla służby, by jak najszybciej zniknąć z oczu rozochoconego władcy, na którego
kolanach siedziała kolejna żona i co kilka minut dolewała wina do
szczerozłotego pucharu. Venetia założyła szal na głowę, wyminęła kilku
służących o zmęczonych, poszarzałych twarzach, i przyśpieszyła kroku, nie chcąc
zostawać dłużej w pałacu, który stał się świątynią pijaństwa, cudzołóstwa i
śmierci.
Riksza męża zawiozła ją
do ich domu, oddalonego o kilka ulic od pałacu, dwupiętrowego budynku z dwoma
dziedzińcami i płaskim dachem, na którym wieczorami on i mąż pili kawę i jedli
suszone granaty, ciesząc się swoim towarzystwem i opowiadając sobie o kolejnych
osiągnięciach córki, Maliki. Ludzie na ulicach prowadzili zwyczajny tryb życia,
nie musieli świętować przez całe dwa tygodnie, zresztą wielu z nich po prostu
nie było na to stać. Zaludnione drogi Al-Kariby wypełniały stragany z
przyprawami, materiałami, biżuterią, sztucznymi ogniami, jedzeniem, chłodnymi
sorbetami owocowymi, latającymi dywanami i tym, o czym tylko człowiek marzył.
Venetia kochała to potężne, tętniące życiem miasto, i cieszyła się, że mogła
mieszkać w nim razem z ukochanym mężczyzną. Nie miało znaczenia, że Hakim miał
trzy inne żony, to ona była hatun i była jego najukochańszą kobietą, a
ich córka od urodzenia była jego faworytką. Przechodząc przez próg domu uniosła
dłoń i szturchnęła wiszący w futrynie dzwonek, ogłaszając swoje przybycie. Na
jej powitanie wyszły dwie służące, ubrane w skromne, pomarańczowe sari, i
usłużnie podały kobiecie zimną wodę do picia, poinformowały o miejscu pobytu
Maliki oraz trzech pozostałych żon i ich dzieci. Venetia kiwnęła tylko głową i
nakazała podać sobie kolację w swoim pokoju, po czym przeszła przez bogato
umeblowany salon, stąpając z godnością po wspaniałych dywanach, haftowanych
złotymi nićmi. Weszła po schodach na piętro, w którym mieścił się harem, część
przeznaczona tylko dla kobiet, do której wstęp mieli jedynie mąż i synowie.
Kobieta przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze, oprawionym z marmurowe ramy,
i z zadumą stwierdziła, że dwadzieścia osiem lat jest zbyt widoczne na jej
twarzy. Zmartwienia i troski przysporzyły niepożądanych zmarszczek, jeszcze
niewyraźnych, wokół oczu, a zmęczone, prawie wyblakłe oczy nie miały w sobie
radości, i nawet gruba warstwa koholu zamiast dodawać, odbierała urok. Z
westchnieniem przekroczyła próg pierwszego pokoju, należącego do jej prawie
pięcioletniej córki, która była aktualnie bardzo zajęta obdzieraniem lalek z
ich sukienek.
-Malika? - zapytała
kobieta, a siedząca pośrodku pokoju dziewczynka podniosła się i spojrzała na
matkę zawstydzona. Jej bogato haftowane, fioletowe szarawary zdobyły dziwnym
trafem tłuste plamy i dziurę na kolanie, z prawego łokcia spływała stróżką
krew, efekt niebezpiecznej zabawy na dworze, którą pewnie sama wymyśliła, a
wokół twarzy miała falującą linię kurzu, której nie zdążyła domyć. Venetia
zrobiła niezadowoloną minę i czekała na wyjaśnienia czarnowłosej córki, która,
choć miała urocze, niewinne rysy, posiadała diabła za skórą.
-Nie gniewaj się, matko.
Bawiłam się na dworze. - Wskazała palcem okno po swojej lewej stronie, w którym
wiatr co chwila powodował wybrzuszenie w zasłonach.
-Nie pozwoliłam ci wyjść
- odparła kobieta i oparła dłonie na biodrach, szeleszcząc przy tym
bransoletkami. Córka skopiowała ruch i też zrobiła niezadowoloną minę.
-Nic mi nie pozwalasz.
Bawiłam się z Nainą, to nic złego. - Wzruszyła ramionami dziewczynka, mając na
myśli trzyletnie dziecko, które poznała kilka tygodni temu, a które ją
uwielbiało.
-To ta mała od Cornelii?
- zainteresowała się widocznie matka, która znała wymienioną kobietę oraz jej
córeczkę, ale nie miała pojęcia, że Malika się z nią bawi.
-Tak, skąd...
-Następnym razem
przynajmniej nie każ służącym kłamać. Jaką groźbę usłyszały tym razem? -
przerwała Venetia, nie zamierzając tłumaczyć się ze znajomości.
-Że w nocy poucinam im
włosy i wydłubię oczy - przyznała zawstydzona Malika, i uciekła wzrokiem.
-Siwo, daj cierpliwość
do tego dziecka - westchnęła cicho kobieta i rozejrzała się po pokoju. - A
teraz odprawiasz egzorcyzmy? - zapytała, widząc rozczłonkowane lalki i ich
ubrania w strzępach.
-Nie, tworzę idealną
lalkę dla Nainy i próbuję uszyć małe sari, różnokolorowe, ale nie umiem. -
Malika miała na twarzy zirytowany wyraz i westchnęła bezradnie, widząc, że
efekt jej działań jest co najmniej tragiczny.
-Dlaczego idealną lalkę?
-No, przecież nie mogę
jej dać byle czego, prawda? To ma być prezent ode mnie, ja się już nie bawię
lalkami. - Wzruszyła ramionami w odpowiedzi i znów usiadła na kremowym dywanie,
który, gdyby umiał mówić, miałby zapewne wiele informacji na temat wymykania
się Maliki z domu. Venetia przyglądała się przez chwilę, jak córka próbuje
zszyć ze sobą skrawek fioletowego i bordowego materiału, zaciskając przy tym
usta, gdy nakłuwa sobie palec, ale brnęła dalej. Jej wytrwałość była naprawdę
godna podziwu, ale dlaczego okazywała ją w takich sytuacjach, a nie na przykład
w nauce?
-Zostaw to i umyj się. I
zmień ubranie, będziemy jeść kolację, a później pomogę ci stworzyć kolorowe
sari dla nowej lalki - zgodziła się kobieta, wywołując pisk jedynaczki.
-Naprawdę? Ależ jesteś
kochana! Jesteś najwspanialszą matką na ziemi!
Gdy późną nocą Hakim
wrócił do domu, zastał żonę w głównym pokoju, cierpliwie zszywającą różne
skrawki materiałów, tworząc z nich coś na wzór ubranka dla lalki. Gdy zapytał o
powód, Venetia wzruszyła ramionami i głową wskazała mężowi kolację na stole.
-Nie uwierzyłbyś, co
twoja córka znów wymyśliła - ucięła po prostu i skupiła się na szyciu.
Darin opadła na miękki
materac i przykryła się kołdrą powleczoną jedwabiem, nie przestając radośnie
uśmiechać. Długie, falujące blond włosy ułożyły się wokół jej głowy niczym
promienie słońca, które nigdy nie tknęły białej skóry. Jej nowo poślubiony mąż
oddychał płytko z przymkniętymi oczami, lecz ściskał mocno jej dłoń, jakby nie
chciał pozwolić jej uciec. Ogromna sypialnia, która stała się jej własnością,
miała w swoim centrum okrągłe, niskie łoże, osłonięte baldachimem z drogich
materii, grube dywany tkane na specjalne zamówienie księcia, a ściany zdobiły
misternej roboty arrasy, przedstawiające wszystkie bóstwa Wschodu. Chłodny,
wieczorny wiatr wpadał przez okna, owiewając kochanków, lecz rozgrzane ciała z
radością poddawały się jego dotykowi.
- Czy mój pan wie, że w
jego mieście pojawił się człowiek, którego ludzie zwą Prorokiem? - zapytała
cichym, jedwabistym głosem, od którego księciu przeszedł dreszcz po plecach.
Przyciągnął kobietę do siebie i pocałował mocno, a dopiero później zaprzeczył
ruchem głowy. Kobieta powiodła wzrokiem błękitnych oczu po przystojnej twarzy
męża, badając ostry podbródek, krzywiznę szczęki, wysokie kości policzkowe,
orli nos i niewysokie czoło, po czym w myślach stwierdziła, że trafił jej się
niezwykle piękny mężczyzna, którego będzie mogła kochać bez odrazy, do czego
były zmuszane kobiety w tej części kraju, wychodząc za starców.
- Podobno potrafi
przepowiedzieć przyszłość każdemu, bez względu na wiek lub płeć, i nie chce za
to pieniędzy. A jego przepowiednie zawsze się sprawdzają - dokończyła, kreśląc
na muskularnej, opalonej piersi męża dziwne znaki.
- Chcesz, bym go
sprowadził dla twojej uciechy? - zapytał mężczyzna, gotowy spełnić zachciankę
żony.
- Naprawdę? Mój pan
uczyniłby mi tę radość? - podniosła się i z entuzjazmem oddała poprzedni
pocałunek, wzdychając w usta Rahula.
- Co tylko sobie
zażyczysz - zgodził się, postanawiając, że nazajutrz sprowadzi Proroka do
pałacu i wysłucha przepowiedni, która pewnie będzie traktowała o tym, że będzie
rządził przez długie lata w dostatku i szczęściu.
Zgodnie z zapowiedzią
następnego dnia w pałacu zjawił się Prorok w asyście kilku gwardzistów. Rahul i
Darin przywitali go łaskawie w jednym z ogrodów, zaproponowali chłodny sorbet,
którego mężczyzna odmówił, i poprosili, by wyjawił im choć odrobinę informacji
o szczęśliwej przyszłości. W myślach piękny książę zrobił uwagę, że inaczej
wyobrażał sobie Proroka, mężczyzna stojący przed nim miał zapadłe policzki, a
brązowy płaszcz wydawał się być powieszony na wieszaku w kształcie człowieka.
Przerzedzona, posiwiała broda i krzaczaste, białe brwi nieprzyjemnie
podkreślały ostre rysy twarzy i wyłupiaste, ciemne oczy, od których spojrzenia
księcia przeszedł dreszcz. Na dodatek Prorok nie padł na twarz i nie życzył
władcy tysiąca długich lat życia oraz wielu synów, ale po prostu stał i
patrzył na małżonków z dziwnym wyrazem twarzy.
- Otaczasz się, książę,
pięknymi kobietami i bogactwem, by przysłonić to, co najistotniejsze - zaczął
cichym, starczym głosem mężczyzna, lecz gestem odmówił zajęcia miejsca na
niskim zydlu, wolał stać. Poza tym nie miał zamiaru zostać długo w pięknej,
lecz nieczystej budowli. Jego ciemne oczy wydawały się zaglądać w duszę młodego
Rahula, jakby odkrywały każdy sekret serca i odnajdywały najtajniejsze myśli.
Książę poruszył się niespokojnie na poduszce, obok Darin, która z kolei
wpatrywała się w starca jak urzeczona.
- Nie proszę o nauki,
ale o przepowiednię za którą zapłacę - warknął w odpowiedzi mężczyzna, nie
spodobało mu się bowiem, z jakim szacunkiem patrzy na niego nowa żona, jak
uprzejmie odnosi się służba, i jak zachowuje się starzec.
- Nie potrzebuję
pieniędzy. Nie zapłaciłem nimi za swój dar, ale wyjawię ci coś, co na pewno
poruszy twoje serce. Słuchaj, co powiem, Rahulu Hayat ibn Salam Hayat, i
zapamiętaj to dobrze. W tym kraju przyszło na świat dziecko, które poruszy
twoim tronem. Zburzy twój pałac i zmiażdży twoje ogrody, nie mając litości dla
mieszkańców. Ciebie samego zakuje w kajdany, oblecze w białe płótno pielgrzyma
i da znamię, którego nigdy nie zniszczysz, a które będzie nakazywało ludziom
omijać cię. Jeśli twoje serce się nie zmieni, ciebie i twój pałac, Dom bogów,
czeka unicestwienie. - W starczym głosie zabrzmiała dziwna siła i ostateczność,
na dźwięki których mężczyzna podniósł się oblany zimnym potem, i wpatrywał w
Proroka z furią.
- Jak ma na imię ten
chłopiec?! Kim są jego rodzice?! Gdzie go znajdę?! - wrzeszczał wściekły
książę, a grzeczna i uprzejma wcześniej służba patrzyła złowrogo na starca.
Gorące, przesycone zapachem kwiatów i drzewa sandałowego powietrze zdawało się
drgać od negatywnych emocji, wszystko zamarło, ludzie bali się oddychać, w
obawie przed gniewem syna bogów, który stał z zaciśniętymi pięściami i oddychał
płytko, czekając na odpowiedź.
- Nie odpowiesz,
starczę? - Prorok nie był poruszony wybuchem młodego księcia, jego wyblakłe
oczy nadal badały duszę i serce, a po chwili zwróciły się w niebo. - Zabrać go
do podziemi. Oduczcie go wygadywania kłamstw. Jego słowa są zdradą stanu - z
cichego, pełnego jadu głos wzmagał się, wypełniał nienawiścią i w pewnym
momencie panicznym strachem, który został usłyszany lecz niezidentyfikowany
przez służbę. Nie mogło to być, żeby syn bogów, Gwiazda Zaranna, Najmądrzejszy
wśród mędrców, miał się obawiać słów jakiegoś tam Proroka!
Wezwany posłał księciu
spojrzenie pełne litości, którego książę nigdy nie widział, lecz które nie
spodobało mu się na tyle, że postanowił, iż wieczorem starzec umrze z
wyłupionymi oczami, będzie to nauczka dla każdego fałszywego wieszcza, który
ośmieli się powiedzieć coś przeciwko majestatowi książęcemu. Mężczyzna odwrócił
się w stronę blondwłosej Darin, przerażonej, z poszarzałą twarzą i otwartymi
szeroko ustami. Kobieta nadal nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą
zobaczyła. Jej ukochany, delikatny Rahul posłał na śmierć starca!
- Ty! - wysyczał
wściekle, i zmrużył oczy, patrzące oskarżycielsko na żonę. - Zaplanowałaś to!
Chcesz mnie przestraszyć, głupia kobieto?! - wymierzył oniemiałej Darin
siarczysty policzek, jasne włosy zafalowały, okrywając jej śliczną twarz. - Byłaś
jego kurwą! Obiecałaś mu pieniądze za to przedstawienie! Wiem o tym!
Zabierzcie ją stąd! Moje oczy nie mogą na nią patrzeć! - zwrócił się do
kilku strażników, którzy wpatrywali się w rozsierdzonego księcia beznamiętnymi
spojrzeniami, a na rozkaz dwóch z nich złapało Darin za ramiona i powlokło
szlochającą kobietę w stronę podziemi, skąd nie było wyjścia.
- Hakim! - Książęcy
doradca zgiął się w pół i czekał, nie ważąc się podnieść wzroku. Został sam
przeciwko książęcemu gniewowi, służba dawno uciekła. Skoro żona Rahula mogła
zostać oskarżona o spiskowanie pod byle pretekstem i to w tak krótkim czasie,
to tym bardziej oni, prości ludzie, którym nawet przez myśl by nie przeszło, by
zwrócić się przeciw synowi bogów.
- On mówił, że dziecko
już przyszło na świat. - Książę myślał nad czymś przez chwilę, a później jego
ciemne oczy zmierzyły zaufanego człowieka zimnym, wyrachowanym spojrzeniem,
którego Hakim nie mógł zobaczyć. - Dopilnuj, by wszystkie dzieci do dwóch lat
zostały zamordowane. Na całym Wschodzie. A reszta do lat dziesięciu ma zostać
zabrana do mojego pałacu, do podziemi. Będziesz też głównym nadzorcą
rozbudowania tej części...
- Gwiazdo Zaranna, czy
warto rozważać słowa tego starca w tak poważnym tonie? Wszak twoje
wszystkowidzące oczy dostrzegły kłamstwo, a... - zaczął starszy mężczyzna,
któremu ścierpła skóra na dźwięk słów księcia.
- Ja widziałem, że on
mówił prawdę! - warknął Rahul, a Hakim skłonił się jeszcze niżej. - Zrobisz to.
Jeśli pustynia chce krwi, to ją dostanie.
Wstałam z krzesła i
przeszłam do drugiego pokoju, ułożyłam córkę w kolorowym hamaku i zasłoniłam
okno, by wieczorny chłód jej nie obudził. Noce w Al-Karibie były bardzo zimne,
zwłaszcza w rejonach najbliższych pustyni. Nie tylko to wzbudziło moje
zaniepokojenie. Wyczułam coś dziwnego, ciężkiego w powietrzu, aurę jakiegoś
niebezpieczeństwa, które nam groziło i mimowolnie przeszedł mnie dreszcz. W
mojej pamięci pojawił się obraz brązowych oczu byłego męża, który powinien być
przy nas w takich chwilach, lecz, cóż, stało się tak, jak się stało. Z
zamyślenia wyrwał mnie cichy stukot w drzwi, podeszłam do wejścia i w progu
zobaczyłam Malikę.
- Co się stało? Naina
czegoś zapomniała? - zapytałam z uśmiechem, bo moje dziecko z zasady zostawiało
bransoletki lub ozdoby do włosów na placu zabaw. Ale czarnowłosa pięciolatka
nie oddała uśmiechu, była przerażona i oddychała szybko, jakby długo biegła, na
dodatek co chwilę oglądała się lękliwie przez ramię.
- Idą po nas -
powiedziała szeptem, weszła do domu i zamknęła za nami drzwi.
- Co ty... - ściągnęłam
brwi i próbowałam uspokoić dziewczynkę.
- Książę wydał rozkaz...
zabić dzieci... resztę zabrać do Podziemi... wywróżyli mu, że zjawiło się
dziecko... upadek Al-Kariby... nie wolno... - mówiła bez ładu i składu.
Potrząsnęłam nią lekko i poczułam strach. Rodzice tej małej służyli na dworze,
więc ona zawsze wiedziała, co się działo w książęcych komnatach, ale to, co
właśnie mówiła, nie podobało mi się ani trochę.
- Jak to zabić dzieci?
Dlaczego chce zabrać je do Podziemi? Mów normalnie, dziewczyno! - nakazałam
surowo. Malika wzięła kilka głębokich wdechów, nadal się trzęsąc i zerkając
nerwowo na drzwi, ale podjęła temat, wypluwając z siebie słowa w zabójczym
tempie.
-PrzyszedłProrokipowiedziałżewAlKaribiejestdzieckoktórestrącigoztronuwięconchcezabić
wszystkiedziecidodwóchlataresztęzamknąćwPodziemiach.
- wyrecytowała na jednym wydechu, sprawiając, że oblał mnie zimny pot. Tak,
młody książę podobno był podatny na wpływy, rozwydrzony i hołubiony przez
wszystkich, a jego charakter pozostawiał wiele do życzenia, nie raz to
słyszałam od ludzi na targu i rynku, ale... Ale to?!
- Przyjdą żołnierze. A ja
tu szybko przybiegłam, i wezmę Nainę. Pójdziemy na pustynię, ukryjemy się i
zaczekamy - wyjaśniła przytomnie. Przyjrzałam się ślicznej twarzy pięciolatki i
pokręciłam głową.
- Umrzecie. Nie
potraficie się bronić. Pustynia...
- Więc umrzemy tam, a nie
w Podziemiu! - przerwało mi dziecko z determinacją w głosie, o którą bym jej
nie podejrzewała. Patrzyłam na dziewczynkę przez chwilę i wydawało mi się, że
rozumie mnie bez słów, choć była jeszcze dzieckiem.
- To moja siostra.
Przysięgam, będę jej bronić do ostatniego oddechu i nie pozwolę, by zginęła -
zapewniła mnie. Podniosłam się i wyjrzałam przez okno na dół, po ulicach
biegali żołnierze, dookoła słychać było płacz dzieci, lamenty kobiet i krzyki
mężczyzn, którzy stawali w obronie swoich pociech. Płonęły pochodnie, domy,
namioty, materiały, a wszystko to przemieszane z krzykami tworzyło obraz
piekła. Dym piął się w górę, zasłaniając czarne, upstrzone gwiazdami niebo, księżyc
nie świecił dziś nad moim miastem, a jego blask nie spływał po budynkach.
Wszystko jarzyło się czerwienią, niczym krew, która właśnie zaczęła płynąć
ulicami Al-Kariby. Jęknęłam cicho, widząc, jak żołnierze wyłamują drzwi piętro
niżej, i pobiegłam do drugiego pokoju po Nainę.
- Weź najpotrzebniejsze
rzeczy, szybko, w kuchni jest woda! - Wyciągnęłam zaspaną córeczkę z hamaka i
postawiłam na ziemi, a z szafki obok wyleciało kilka szali i małych ubranek dla
niej. Zawiązałam to szybko w mały tobołek, a w progu już stawiła się Malika
obarczona dwoma skórzanymi sakwami z wodą, przejęła ode mnie pakunek i złapała
Nainę za rączkę.
- Mama? Dzie? Cio? -
zapytało moje maleństwo, pocierając malusią rączyną zaspane, zielone oczka.
- Musisz iść z Maliką.
Nie płacz tylko, dobrze? - siliłam się na spokojny ton, ale trzylatka nie była
głucha i wyczuła panikę w moim głosie. Zdjęłam z nadgarstka bransoletki i
założyłam szybko na jej rękę, którą trzymała zgiętą. Były na nią za duże,
ale gdy już podrośnie... na pewno... na pewno będą dobre. Otarłam szybko
łzy, słysząc ciężkie kroki na schodach za drzwiami.
- W Magnolii, w Fairy
Tail, jest twój ojciec. Gdy dorośniesz, znajdź go. Ma na imię Gildarts Clive -
powiedziałam jeszcze najistotniejszą informację, i wskazałam dziewczynkom
boczne wyjście na dach. - No już, ja ich chwilę zatrzymam, idźcie - nakazałam
szeptem i wyminęłam je, próbując podnieść głowę wysoko i nie porwać mojej córki
w ramiona, by umrzeć razem z nią. Mój Boże, dlaczego? Co się stało? Przecież
byłyśmy bezpieczne, miała dorosnąć przy mnie, może w przyszłości poznać swojego
ojca, uczyć się, kochać, wyjść za mąż, mieć swoje dzieci, a ja na to wszystko
miałam patrzeć! Dlaczego chcieli odebrać tę małą istotkę, która od urodzenia, w
całości, należała do mnie? Jakim prawem przychodzili, by ją uwięzić?! Podeszłam
do drzwi i czekałam, wiedząc, że Malika, dzielna dziewczynka, wyprowadziła moją
Nainę na dach niższego budynku, i ostrożnie, niczym koty, przemykały ponad
głowami żołnierzy. Robiły to nie raz, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca
i groźby apopleksji, lecz teraz byłam wdzięczna córce Venetii, że zabierała
moją małą na niebezpieczne wyprawy, by poznać najbliższe nam tereny. Znały
każdy kąt w promieniu kilkunastu kilometrów, przynajmniej Malika, bo Nai
podążała za nią ślepo, nie mając za grosz orientacji w terenie. Moje słodkie
maleństwo gubiło się nawet pod domem, ileż to razy wołała z dołu
"mama!" i z płaczem siadała na ziemi, szukając mnie głosikiem. Ile
razy...
- Gdzie twoje dziecko?! -
warknął jeden z trzech mężczyzn, którzy wdarli się do mojego domu. Byłam tak
wystraszona, że chciałam wołać, by mnie zostawili, by zostawili moją Nainę i
odeszli, ale nie mogłam.
- Gildarts, mój Boże,
gdzie teraz jesteś? - wyszeptałam, niemal otępiała z bólu. Nie zobaczę jej już więcej,
a ona może umrzeć! Dziecko, wybacz mi, że dałam ci życie w takim czasie.
Załkałam cicho, gorzko,
nie mogąc wytrzymać bólu w piersiach, który rozrywał moje serce. Moja mała
Naina ma zielone oczy, po mnie, i gęste, brązowe włosy po swoim tacie. Moje
maleństwo przyszło na świat...
- Odpowiadaj! - Ktoś
uderzył mnie w twarz tak mocno, że wpadłam na ścianę. Spojrzałam zapłakanymi
oczami na napastników, miotających się bezsilnie po trzech niewielkich
pomieszczeniach i wysyczałam ze złośliwą satysfakcją:
- Nie znajdziecie tu
żadnego dziecka, wynoście się!
- Tu są drugie drzwi!
Nie! Nie tamtędy! Nie! Rzuciłam się do przejścia, zasłaniając je własnym
ciałem, zdradzając jednocześnie drogę, lecz pojęłam to zbyt późno, by móc się
wycofać.
- Ukryła bękarta na dachu! Znaleźć!
- Czy wy nie macie
litości?! To dziecko!
- Wszyscy musimy
się poświęcać.
- Mama?
- Ciiii. Nic nie mów.
- Jaya?
- Później ją
dostaniesz, cicho.
- Teraś!
- Nie, ciii, cichutko,
nie płacz. Dostaniesz Jayę, ale później, dobrze? I wrócimy do twojej mamy.
Teraz musimy się schować...
Malika struchlała ze
strachu, gdy obok siebie usłyszała ciężkie kroki i przyciszone głosy,
ginące we wrzawie na ulicy. Nagle gruby dywan, którym ona i Naina były
przykryte, podniósł się w górę, odbierając schronienie i pozorną niewidoczność.
Pięciolatka ujrzała nad sobą wysokich, bardzo wysokich mężczyzn w
kaszmirowych płaszczach, ufarbowanych na indygo. Jeden z nich podniósł Nainę,
ku uciesze nieświadomej dziewczynki, i przyjrzał się jej
krytycznie.
- Ta ma chyba dwa lata.
- Nie, ci! Ci! - Maleństwo pokazało trzy palce i zmarszczyło czółko, urażone tak
jawnym brakiem szacunku dla jej poważnego wieku.
- Zabierz je obie na
plac, pójdą do pałacu...
- Mama? - Zielone oczy
trzylatki spojrzały na kapitana, który przed chwilą, wraz ze swoimi ludźmi wyszedł
z jej domu na sąsiedni dach. Mężczyzna, karcąc się za
swą słabość, odwrócił wzrok od dziecka i ponowił rozkaz, na co
maleńka bródka zatrzęsła się, a pod powiekami zaszkliły się łzy.
- Niech Bóg ma was w
swojej opiece, choć nawet On opuścił ten przeklęty kraj.
Kątem oka Malika
dostrzegła w drzwiach lezącą matkę Nainy z roztrzaskaną głową. Ostatnie, co
zapamiętała z tamtej nocy i wspominała w kolejnych latach, to
rozpierająca nienawiść, tłocząca się w jej żyłach.
Ej, wcale nie było nudne. Było dobre. Bardzo. Fajnie, fragmenty, różne info, układające się w całość.
OdpowiedzUsuńJedynie...
"zaopatrujące pozostałe części kraju w glinę, piach i biżuterię."
Piachu na pustyni jest raczej dużo. Nie wiem po co go dostarczać.
Oh, czyżby Gildarts byl ojcem Nainy? Jego szukała? Yes! Wiedziałam. Gildarts!
Czyli Malika i Naina nie są prawdziwymi siostrami. Mhm.
No ja slyszałam, od Cb, że Ty historie lof lof, ale miedzy mna a historia nigdy chemii nie było. Uwaga, Boleyn, punkt dla Cb i historii, jeden zero dla Was. Gdybys Ty się kuxwa kobieto kręciła koło mnie w maturalnych czasach… Chyba już kiedys o tym wspominałam. No, nie zmieniłam zdania. Zaciekawiasz tym, co myślałam, że dla mojego zakutego wilczego łba cieżko by było ciekawe, rozumiesz, szacun. Czytam o Al-Karibie z rozdziwioną gębą, jakby mi się Esoady na ekranie rozbierały.
OdpowiedzUsuń"
Jego wysokość książę Salam Hayat ibn Mustalik Hafsaab nie żyje! Niech żyje Jego wysokość książę Rahul Hayat ibn Salam Hayat" połamałam sobie w myslach język, thx.
"
Nie nadeszli też ciekawscy magowie, którzy mieli głupią cechę wpychania nosa między skrzydła smoka (…)" Muahahahahaha. <3 Piękne. Kocham magów.
Daj mi taką małą Nainę. "Była to siła." Daj mi takiego bachorka.
Rhan, będziesz się smażyć w piekle. Budzisz u mnie instynkt macierzynski! Ja mam jeszcze czas na młode!
Daj mi taką małą, mądrą Nainę, pls. Pojadę z nią na mecz Panter. Będę nią machać za barierkami, żeby Cam Newton dał mi piłkę. Zawsze daje dzieciom, więc będziemy mieć szansę.
Daj mi Nainę, to Cam da mi piłkę futbolową.
"(…)
a arsenał broni, jaką mimowolnie prezentowała, nakazywał mieć się na baczności. " Weź, Rhan,się zgodz. Zatrudnie Cie u siebie do pisania opisów, co? Zgodz się, prrroszę. "Smok wypuścił nozdrzami obłok szarego dymu i mrugnął powieką, osłaniając oko najpierw mętną, szarawą błoną (…)" NO BŁAGAM NO ZGÓDŹ SIĘ.
Wgl coś mi troszkę znajomo brzmi, czy Ty mnie kiedyś nie częstowałaś na mailu fragmentem tego rozdziału??
I wiesz co, nie? Kopałabym Rahula po dupie. Poznalabym go z Grimmem i z radoscia obserwowała co się dzieje, gdy tenmały szmaciarz kazałby Szóstego pochłostać.
Och. Mała Malika.
DAJ MI MAŁĄ MALIKĘ.
Kocham Cię za możliwosć przeczytania ich historii z dziecinstwa. Jestem zaskoczona, tak.
I mam bardzo złe przeczucia co do Proroka. W sensie, co się z nim stanie.
"Jeśli pustynia chce krwi, to ją dostanie." Matko bosko pustynno. Czemu pustynia zawsze jest złakniona krwi. Drrrżę. Kawał skurwysynaz Rahula, ale takiego skurwysyna, którego za żadne arrancary bym nie polubila. Z gatunku 'chce mi się rzygac'. Bezapelacyjnie.
Wal się, Rhan. Chcesz fotę? Siedzę poryczana. Wal się, Rhan, powiadam Ci. Obys tez beczała na drodze. Uderzac w takie struny, czułe u wilczyc. WAL SIĘ! No wiesz? Jak mogłaś. Ja tu mecz chciałam patrzyc. Al już na mnie miliard razy krzyczał, ze nie wiem kto przy piłce i przegapiłam touchdown raideros. RAZY DWA. Wszystko przez Cb. A teraz wyglada na to, ze ślimtam się, bo przegrywają. A slimtam się, bo mnie rozwaliłaś. Małą Nainą, małą Maliką, Cornelią…. Faken. Piwo, piwo musze, to mnie ocali od rozsypki. Mam nadzieję.
I nie rob mi tego więcej!!! Nie lube się tak rozczulać.
Albo,,,
Albo rób.
<3
<4
<6
RHAN. ILE JESZCZE MAM PŁAKAĆ. DROGA CIE WZYWA. RHAN. ODPOWIEDZ. RHAN. ŚWIĘTA KURWA IDĄ LITUJ SIĘ NAD WILKAMI!!! OBIECAŁAŚ ROZDZIAŁY!
OdpowiedzUsuńspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspam
OdpowiedzUsuńNie no kurwa. Dalej nie rusze. Czekam na Cb. Nie wiem co dalej. Wiedziałabym, gdybys mi dała znac, zawsze wiedziałam co dalej, po Twoich komentarzach. Teraz nie wiem. Stoje i wale czolem w ekran. Bede Cie stalikingowac. I to tylko przybierze na sile. Potrzebuje Cie. Potrzebuje znac Twoje myśli. Potrzebuje zebyś była. Żebys pisała. Żebys nie znikała. Swieta idą, no litości, no. Może i jestem żałosna, ale jak bedzie trzeba, bede Cie kurwa błagać. Zebys zamanifestowała swoja obecnosc. Do chuja pana. Teraz jestem trzezwa. Zastanow sie czy bedziesz chciala czytac podobne rzecy ktore napisze jak se pierdole czteropaka. Czekam na Cb. Nie kaz mi zbyt dlugo stac w miejscu. Slyszysz? Masz byc. Masz mnie popchnąć w plery i obdarowac mnie rozdzialami na gwiazdke. Ok?? OK???
OdpowiedzUsuńZapraszam na ocenę http://pomackamy.blogspot.com/2015/12/0092-fairy-tail-historia.html :)
OdpowiedzUsuńDzień dobry, cześć i czołem!
OdpowiedzUsuńZ przykrością informuję, iż coratsw odeszła z załogi opieprzu. W związku z tym, wszystkie blogi zostaną przeniesione do wolnej kolejki. Istnieje możliwość wyboru mnie (Mediate), gdyż kolejka Zoltana jest wciąż zamknięta. Oczywiście każde zgłoszenie zostanie zakwalifikowane według numerków.
Pozdrawiam ciepło i liczę na zrozumienie,
Mediate (http://o-pieprz.blogspot.com)
Pani Rhan, kiedy następny rozdział? Po nowym roku postanowiłam od początku przeczytać te niezwykłą historie mojej ulubionej postaci z Fairy Tail i po owym przeczytaniu... Padam. Chcę więcej. Proszę, nie skazuj mnie na cierpienie związane z brakiem rozdziału ㅠ.ㅠ
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko tu zajrzysz.
Pozdrawiam serdecznie 😊