25. Dzieci Podziemia [II]

Zanudzicie się. I dobrze wam tak. Bo jeśli ta wariatka spędziła nad tym rozdziałem pół roku, to coś z nim musi być nie tak. 
Tak, dobrze przeczytaliście. Pół roku.


"Słyszano głos w Rama, płacz i żałosną skargę.
  Rachel opłakuje dzieci swoje i nie daje się pocieszyć, bo ich nie ma."

767 rok,  17 września, Al-Kariba

Wschodnia część kraju Fiore była jednym z najbezpieczniejszych miejsc, mimo że okalające ją piaski pustyni sprawiały inne wrażenie. Decyzją króla nad Wschodem sprawował władzę książę z dynastii Hayat - jednego z najwyżej postawionych rodów w całym kraju. Lud nauczył się kochać książąt i wierzyć w ich boskie pochodzenie, gdyż według legend szlachetna rodzina została założona przez Indrę - najpotężniejszego boga w religii Wschodu. Wedle tych samych przekazów boski ojciec miał sprawować ochronę nad swoimi synami i czynił ich nieśmiertelnymi, zobowiązał się jednak, by karać ich gdyby czynili krzywdę poddanym. Wobec groźby Gromowładnego, władcy budowali potęgę Wschodu, czyniąc z niego niemal osobne państwo, ale w swoim pojęciu nie uciskali ludu bardziej, niż powinni. I wszystko wskazywało na to, iż Indra jest zadowolony z ich postępowania, bo na władców nie spadały żadne klęski i tragedie. Czym był jeden zaćwiczony niewolnik wobec całej rzeszy względnie szczęśliwych mieszkańców? Czasami zdarzyło się kilku zaćwiczonych, prawda, ale władca ma obowiązek utrzymywać pokój w swoim kraju, nawet jeśli obejmuje to wymaganie bezwzględnego posłuszeństwa poddanych.
Stolicą została Al-Kariba - dawniej niewielka oaza przekształciła się w najpiękniejsze miasto pustyni, tętniące życiem i kolorami, zaopatrujące pozostałe części kraju w glinę, piach i biżuterię. Budowano okazałe domy i ogrody, rzemieślnictwo, dzięki wsparciu książąt, rozwinęło się na najwyższy w Fiore poziom. Ludziom przeważnie niczego nie brakowało, a nawet jeśli, to z własnego wyboru. Słowem nie byłoby lepszego miejsca do życia gdyby nie ciągłe upały, wszędobylski piach i nocny chłód. Ale szczegółami nie należało zawracać sobie głowy.
W jednym z domów Al-Kariby, na przedmieściach niedaleko targowiska, mieszkała Cornelia z trzyletnią córką. Ot, zwykła kobieta, jakich w Al-Karibie było pełno, z dzieckiem, jakich w Al-Karibie było... No, może nie tak całkiem pełno. W zasadzie to nigdzie nie było drugiego takiego dziecka, a przynajmniej Cornelia o nikim takim nie słyszała. Gdyby córka wyróżniała się  wybitnymi umiejętnościami jak śpiew, to nic dziwnego by w tym nie było. Z drugiej strony ciężko mówić o wybitnych zdolnościach w przypadku trzyletniego szkraba. Ale cecha, dzięki której dziewczynka odbiegała od pozostałych, nazywana była magią. Należy tu zaznaczyć, że sporo dzieci we wczesnym wieku, wykazuje umiejętności magiczne, jeśli mają możliwości, więc ta magia wcale nie byłaby aż tak zaskakująca.
Cornelia spotkała się z wieloma matkami, których dzieci wyczyniały cuda: jedne budowały zamki z piasku ruchem ręki, inne zmieniały kolor rzeczy znajdujących się wokół, jeszcze inne zmieniały same rzeczy w to, co podpowiadała im wyobraźnia. Ostatecznie magia była na porządku dziennym. U trzyletniej Nainy występowała ona jednak pod zupełnie innym przebraniem. Dziewczynka nie potrafiła sprawić, by z wyschniętej studni znów można by czerpać wodę, ani rozpalić ognia w kominku bez użycia drew. Potrafiła za to zniszczyć studnię i kominek bez szczególnego wysiłku, a niszczyła w taki sposób, że wszystko dzieliło się na kwadraty i na tym zasadzał się problem Cornelii. Okazywało się bowiem, że dziecko odziedziczyło zdolności magiczne po swoim ojcu, a ten należał do najniebezpieczniejszych magów całego państwa. Z oczywistych względów to rysowało przyszłość odbiegającą od tej, której pragnęła kobieta. Meritum wyglądało następująco; Naina władała mocą magiczną, której nikt nie mógł szlifować, bo rodzaj destrukcyjnej magii nie znajdywał uznania wśród nauczycieli. Można by poprosić o pomoc ojca małej, ale ten dawno był po rozwodzie z Cornelią i włóczył się po całym kontynencie, pracował.


- Jego wysokość książę Salam Hayat ibn Mustalik Hafsaab nie żyje! Niech żyje Jego wysokość książę Rahul Hayat ibn Salam Hayat! - Donośny niczym dzwon głos herolda przerwał napiętą ciszę na Dziedzińcu Mitru, w centralnej części wspaniałego pałacu królewskiego. Przesycone zapachem drzewa sandałowego powietrze drżało od okrzyków radości, wiwatujących na cześć młodego księcia, który w wieku osiemnastu lat wstąpił na tron ojca, by zająć najwyższe miejsce wśród ludów Wschodu. Odtąd miał być przewodnikiem i władcą, ojcem i bratem każdego człowieka, mieniącego się synem lub córką Wschodniej części królestwa Fiore. Zdawało się, że niebo jest uradowane tym wyborem, a może to duch Jego wysokości Salama błogosławi synowi, przywołując na nieboskłon chmury życiodajnego deszczu? Nie było bowiem lepszej wróżby na objęcie władzy, niż burza, na którą się zapowiadało.
Lenora słyszała bardzo wyraźnie okrzyki zadowolenia, mimo że obrała za legowisko oazę Wahram, leżącą dwadzieścia pięć staj od stolicy. Przybyła tu zaledwie kilka dni temu, więc nikt jeszcze nie zlokalizował jej położenia, nawet nie próbując dotrzeć po ogołoconych kościach zwierząt rozrzuconych tu i ówdzie na pustyni. Nie nadeszli też ciekawscy magowie, którzy mieli głupią cechę wpychania nosa między skrzydła smoka, jakby nie wiedzieli, że po takim wyczynie czeka ich śmierć. 
Swoim zwyczajem zwinęła się w kłębek i czekała, wiedząc, że wraz ze sztormowymi chmurami nadszedł czas nowych Smoczych dzieci.


- Ama? - Trzyletnia dziewczynka postawiła kilka chwiejnych kroków w stronę kuchennego pomieszczenia, w którym matka, ubrana w zielone sari, przygotowywała kolację dla nich dwóch. Kobieta podzwaniała bransoletkami na prawym nadgarstku, mieszając mąkę z kardamonem i szafranem, których zapach wypełnił cały dom, lecz nie zdołał zdusić woni jaśminu, kwitnącego na oknach bez szyb, które w ciągu dnia nie były zaciągane grubymi zasłonami, aby zapewnić wentylację. Zielone oczy spojrzały na stojące w progu maleństwo odziane w skromnie wyszywaną czerwoną tunikę, i kobieta uśmiechnęła się, wywołując pojawienie się dwóch uroczych dołeczków w policzkach dziewczynki.
- Co tam trzymasz, bint? - zapytała, nie przestając mieszać składników w glinianej misce.
- O, lalka, Jaya. - Maleństwo pokazało szmacianą zabawkę z włosami z końskiego ogona i czarnymi koralikami zamiast oczu. 
- Śliczna, prawie, jak ty. Usiądź tu sobie i porozmawiaj z nią, dobrze? - Kobieta wskazała na dywan pod ścianą, do którego dziecko grzecznie podreptało i pacnęło na wskazane jej miejsce.
-Mówi, że chce jeść - zawołała trzylatka wesoło i obserwowała matkę spojrzeniem bystrych,  zielonych oczu. Maleństwo miało brązowe włosy do ramion, tak gęste, że nie sposób było ich ogarnąć mniej niż czterema spinkami, pulchne policzki które nie poznały głodu i miękkie, delikatne rysy twarzy, w których widać było ledwie zaczątek czegoś ostrzejszego. Czegoś, czego nie miała na twarzy matka, musiało to być więc odziedziczone po ojcu. Prosty, odrobinę zadarty nosek świadczył o uporze, z jakim dziewczynka dążyła do każdego celu, szerokie, gładkie, nie poznaczone nigdy żadną zmarszczką czółko zwiastowało niepospolitą inteligencję, a błyszczące niżej bystre, zielone oczy z brązowymi plamkami potwierdzały to przypuszczenie. Wysokie kości policzkowe nadawały twarzy dziewczynki odrobinę sercowatego kształtu, czyniąc ją  niespotykaną wśród ludzi Wschodu. Uśmiech miała pogodny, nieco rozmarzony. W dumnej postawie było coś, co sprawiało, że inne dzieci patrzyły na nią z ciekawością i chętnie słuchały nowych propozycji zabaw, których dziecko miało bez liku w swojej małej, brązowowłosej główce. Typ to był niebanalny, który zwróciłby uwagę nawet w tłumie nie przez samą urodę, ale przez coś szczególnego, co malowało się na twarzy dziewczynki, a czego przeciętny obserwator nie potrafił określić. Była to siła.


Zielone łuski podnosiły się i opadały, miarowo, z cichym szelestem, niczym przesypujący się piach. Złożone skrzydła nadawały zwierzęciu kanciastych kształtów, rozpinały się na cienkich, kościanych palcach, wystających poza krawędź skrzydła i zakończonych szponami. Głowa w kształcie trójkąta spoczywała nieruchomo tuż przy brzegu jeziora, odbijając głęboki, zielony kolor smoczego oka. Z górnej szczęki sterczały dwa kły po obu stronach pyska, wyglądały na bardzo ostre i z pewnością stanowiły śmiertelną broń. Równie białe, co zęby, były szpony, ząbkowane po wewnętrznej  krawędzi. Wzdłuż kręgosłupa biegł rząd ostrych szpikulców różnej wielkości, od podstawy głowy, po sam czubek długiego ogona, a zagłębienie, tam gdzie szyja łączyła się z barkami, było jedynym wolnym od nich miejscem. Odpoczywająca Lenora miała w sobie coś majestatycznego i przerażającego, a arsenał broni, jaką mimowolnie prezentowała, nakazywał mieć się na baczności. 
Smok wypuścił nozdrzami obłok szarego dymu i mrugnął powieką, osłaniając oko najpierw mętną, szarawą błoną, a dopiero później łuskami, które odbijały różnokolorowe refleksy w gorącym, pustynnym słońcu. Lenora odsunęła potężną łapą, która bez problemu mogłaby zmiażdżyć trójkę ludzi na raz, szczątki ostatniego posiłku i zdecydowała, że czas podjąć przygotowania na przyjęcie Smoczych Dzieci, podniosła się więc z godnością z wydmy, przeciągnęła, rozejrzała dookoła mądrymi oczami, po czym rozłożyła błoniaste skrzydła i zamachała nimi, tworząc tuman kurzu. Oderwała się od ziemi i spojrzała na Al-Karibę, jarzącą się setkami pochodni, iluminowaną kolorowymi światłami na cześć nowego władcy. Smok wydał z siebie zniecierpliwione sapnięcie i wzbił się wyżej. Ludzie były to absorbujące stworzenia, mimo swej głupoty i nieznajomości przyszłych wydarzeń, mogli zapobiec straszliwej katastrofie. Dlaczegóż więc byli takimi ignorantami i witali z radością mordercę? 


Obchody wstąpienia na tron nowego władcy trwały już drugi tydzień, wypełniony toastami, zabawami i szumnymi przemowami, lecz nikomu nie marzył się odpoczynek, wiedząc, że dzięki zabawie zyskają przychylność władcy oraz pieniądze. Doradcy królewscy, dworzanie i świeżo poślubione małżonki wiedzieli, że należy korzystać z dobrego humoru, nadskakiwać księciu w każdy sposób, umilać mu życie by miał na to wzgląd, gdy przyjdą gorsze czasy. Wszyscy, którzy wychowali się na dworze, wiedzieli, że łaska władcy na pstrym koniu jeździ, i wystarczyło najdrobniejsze uchybienie, by książę odwrócił wzrok i odebrał majątek lub nawet życie. Dodatkowym powodem do świętowania były kilkudniowe opady deszczu, co przypisywano błogosławionemu przez bogów ich synowi. Osiemnastoletni chłopak był pieszczony przez całe życie, zepsuty do szpiku a w jego postępowaniu można było dostrzec pierwsze objawy tyranii, do której ludzie Wschodu byli przyzwyczajeni, ale której starali się za wszelką cenę uniknąć. Już czwartego dnia nakazał, dla zabawy, wychłostać siódemkę niewolnic, które usługiwały przy weselnym stole, a gdy okaleczone kobiety wreszcie zostawiono, zdawać by się mogło, w spokoju, by ich rany się zagoiły, bezlitosny książę darował je swoim gwardzistom ze słowami, że nie potrzebuje ich z powrotem. Żona jednego z doradców przyglądała się temu ze współczuciem i niesmakiem, raz po raz przeklinając w myślach dzień narodzin dziecka, które tak okrutnie zaczęło sobie folgować w pierwszych dniach władzy. Rahul za nic miał ludzkie życie, będąc przekonanym, że on sam jest nieśmiertelnym potomkiem bogów, a zgon ojca uważał za żart, którego nie należało brać na poważnie.
- Venetio, wróć do domu. Książę jest pijany, zaraz rozpocznie się szczucie niedźwiedzia, któremu później rzucą pewnie jakąś niewolnicę. Nie oglądaj tego. - Doradca, który służył poprzedniemu księciu, marszczył brwi i rzucał gniewne spojrzenia na pozostałych biesiadujących, którzy w najlepsze kosztowali drogich win, i w upojeniu alkoholowym padali na wyłożone miękkimi dywanami posadzki, do wtóru śmiechu kobiet i nawoływań innych mężczyzn. Kobieta kiwnęła tylko głową, nie mają w zwyczaju się odzywać nie pytaną, i wysunęła się bocznym wyjściem przeznaczonym dla służby, by jak najszybciej zniknąć z oczu rozochoconego władcy, na którego kolanach siedziała kolejna żona i co kilka minut dolewała wina do szczerozłotego pucharu. Venetia założyła szal na głowę, wyminęła kilku służących o zmęczonych, poszarzałych twarzach, i przyśpieszyła kroku, nie chcąc zostawać dłużej w pałacu, który stał się świątynią pijaństwa, cudzołóstwa i śmierci.
Riksza męża zawiozła ją do ich domu, oddalonego o kilka ulic od pałacu, dwupiętrowego budynku z dwoma dziedzińcami i płaskim dachem, na którym wieczorami on i mąż pili kawę i jedli suszone granaty, ciesząc się swoim towarzystwem i opowiadając sobie o kolejnych osiągnięciach córki, Maliki. Ludzie na ulicach prowadzili zwyczajny tryb życia, nie musieli świętować przez całe dwa tygodnie, zresztą wielu z nich po prostu nie było na to stać. Zaludnione drogi Al-Kariby wypełniały stragany z przyprawami, materiałami, biżuterią, sztucznymi ogniami, jedzeniem, chłodnymi sorbetami owocowymi, latającymi dywanami i tym, o czym tylko człowiek marzył. Venetia kochała to potężne, tętniące życiem miasto, i cieszyła się, że mogła mieszkać w nim razem z ukochanym mężczyzną. Nie miało znaczenia, że Hakim miał trzy inne żony, to ona była hatun i była jego najukochańszą kobietą, a ich córka od urodzenia była jego faworytką. Przechodząc przez próg domu uniosła dłoń i szturchnęła wiszący w futrynie dzwonek, ogłaszając swoje przybycie. Na jej powitanie wyszły dwie służące, ubrane w skromne, pomarańczowe sari, i usłużnie podały kobiecie zimną wodę do picia, poinformowały o miejscu pobytu Maliki oraz trzech pozostałych żon i ich dzieci. Venetia kiwnęła tylko głową i nakazała podać sobie kolację w swoim pokoju, po czym przeszła przez bogato umeblowany salon, stąpając z godnością po wspaniałych dywanach, haftowanych złotymi nićmi. Weszła po schodach na piętro, w którym mieścił się harem, część przeznaczona tylko dla kobiet, do której wstęp mieli jedynie mąż i synowie. Kobieta przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze, oprawionym z marmurowe ramy, i z zadumą stwierdziła, że dwadzieścia osiem lat jest zbyt widoczne na jej twarzy. Zmartwienia i troski przysporzyły niepożądanych zmarszczek, jeszcze niewyraźnych, wokół oczu, a zmęczone, prawie wyblakłe oczy nie miały w sobie radości, i nawet gruba warstwa koholu zamiast dodawać, odbierała urok. Z westchnieniem przekroczyła próg pierwszego pokoju, należącego do jej prawie pięcioletniej córki, która była aktualnie bardzo zajęta obdzieraniem lalek z ich sukienek.
-Malika? - zapytała kobieta, a siedząca pośrodku pokoju dziewczynka podniosła się i spojrzała na matkę zawstydzona. Jej bogato haftowane, fioletowe szarawary zdobyły dziwnym trafem tłuste plamy i dziurę na kolanie, z prawego łokcia spływała stróżką krew, efekt niebezpiecznej zabawy na dworze, którą pewnie sama wymyśliła, a wokół twarzy miała falującą linię kurzu, której nie zdążyła domyć. Venetia zrobiła niezadowoloną minę i czekała na wyjaśnienia czarnowłosej córki, która, choć miała urocze, niewinne rysy, posiadała diabła za skórą.
-Nie gniewaj się, matko. Bawiłam się na dworze. - Wskazała palcem okno po swojej lewej stronie, w którym wiatr co chwila powodował wybrzuszenie w zasłonach.
-Nie pozwoliłam ci wyjść - odparła kobieta i oparła dłonie na biodrach, szeleszcząc przy tym bransoletkami. Córka skopiowała ruch i też zrobiła niezadowoloną minę.
-Nic mi nie pozwalasz. Bawiłam się z Nainą, to nic złego. - Wzruszyła ramionami dziewczynka, mając na myśli trzyletnie dziecko, które poznała kilka tygodni temu, a które ją uwielbiało.
-To ta mała od Cornelii? - zainteresowała się widocznie matka, która znała wymienioną kobietę oraz jej córeczkę, ale nie miała pojęcia, że Malika się z nią bawi. 
-Tak, skąd...
-Następnym razem przynajmniej nie każ służącym kłamać. Jaką groźbę usłyszały tym razem? - przerwała Venetia, nie zamierzając tłumaczyć się ze znajomości.
-Że w nocy poucinam im włosy i wydłubię oczy - przyznała zawstydzona Malika, i uciekła wzrokiem.
-Siwo, daj cierpliwość do tego dziecka - westchnęła cicho kobieta i rozejrzała się po pokoju. - A teraz odprawiasz egzorcyzmy? - zapytała, widząc rozczłonkowane lalki i ich ubrania w strzępach.
-Nie, tworzę idealną lalkę dla Nainy i próbuję uszyć małe sari, różnokolorowe, ale nie umiem. - Malika miała na twarzy zirytowany wyraz i westchnęła bezradnie, widząc, że efekt jej działań jest co najmniej tragiczny.
-Dlaczego idealną lalkę?
-No, przecież nie mogę jej dać byle czego, prawda? To ma być prezent ode mnie, ja się już nie bawię lalkami. - Wzruszyła ramionami w odpowiedzi i znów usiadła na kremowym dywanie, który, gdyby umiał mówić, miałby zapewne wiele informacji na temat wymykania się Maliki z domu. Venetia przyglądała się przez chwilę, jak córka próbuje zszyć ze sobą skrawek fioletowego i bordowego materiału, zaciskając przy tym usta, gdy nakłuwa sobie palec, ale brnęła dalej. Jej wytrwałość była naprawdę godna podziwu, ale dlaczego okazywała ją w takich sytuacjach, a nie na przykład w nauce?
-Zostaw to i umyj się. I zmień ubranie, będziemy jeść kolację, a później pomogę ci stworzyć kolorowe sari dla nowej lalki - zgodziła się kobieta, wywołując pisk jedynaczki.
-Naprawdę? Ależ jesteś kochana! Jesteś najwspanialszą matką na ziemi!
Gdy późną nocą Hakim wrócił do domu, zastał żonę w głównym pokoju, cierpliwie zszywającą różne skrawki materiałów, tworząc z nich coś na wzór ubranka dla lalki. Gdy zapytał o powód, Venetia wzruszyła ramionami i głową wskazała mężowi kolację na stole.
-Nie uwierzyłbyś, co twoja córka znów wymyśliła - ucięła po prostu i skupiła się na szyciu.


Darin opadła na miękki materac i przykryła się kołdrą powleczoną jedwabiem, nie przestając radośnie uśmiechać. Długie, falujące blond włosy ułożyły się wokół jej głowy niczym promienie słońca, które nigdy nie tknęły białej skóry. Jej nowo poślubiony mąż oddychał płytko z przymkniętymi oczami, lecz ściskał mocno jej dłoń, jakby nie chciał pozwolić jej uciec. Ogromna sypialnia, która stała się jej własnością, miała w swoim centrum okrągłe, niskie łoże, osłonięte baldachimem z drogich materii, grube dywany tkane na specjalne zamówienie księcia, a ściany zdobiły misternej roboty arrasy, przedstawiające wszystkie bóstwa Wschodu. Chłodny, wieczorny wiatr wpadał przez okna, owiewając kochanków, lecz rozgrzane ciała z radością poddawały się jego dotykowi.
- Czy mój pan wie, że w jego mieście pojawił się człowiek, którego ludzie zwą Prorokiem? - zapytała cichym, jedwabistym głosem, od którego księciu przeszedł dreszcz po plecach. Przyciągnął kobietę do siebie i pocałował mocno, a dopiero później zaprzeczył ruchem głowy. Kobieta powiodła wzrokiem błękitnych oczu po przystojnej twarzy męża, badając ostry podbródek, krzywiznę szczęki, wysokie kości policzkowe, orli nos i niewysokie czoło, po czym w myślach stwierdziła, że trafił jej się niezwykle piękny mężczyzna, którego będzie mogła kochać bez odrazy, do czego były zmuszane kobiety w tej części kraju, wychodząc za starców. 
- Podobno potrafi przepowiedzieć przyszłość każdemu, bez względu na wiek lub płeć, i nie chce za to pieniędzy. A jego przepowiednie zawsze się sprawdzają - dokończyła, kreśląc na muskularnej, opalonej piersi męża dziwne znaki. 
- Chcesz, bym go sprowadził dla twojej uciechy? - zapytał mężczyzna, gotowy spełnić zachciankę żony.
- Naprawdę? Mój pan uczyniłby mi tę radość? - podniosła się i z entuzjazmem oddała poprzedni pocałunek, wzdychając w usta Rahula.
- Co tylko sobie zażyczysz - zgodził się, postanawiając, że nazajutrz sprowadzi Proroka do pałacu i wysłucha przepowiedni, która pewnie będzie traktowała o tym, że będzie rządził przez długie lata w dostatku i szczęściu.


Zgodnie z zapowiedzią następnego dnia w pałacu zjawił się Prorok w asyście kilku gwardzistów. Rahul i Darin przywitali go łaskawie w jednym z ogrodów, zaproponowali chłodny sorbet, którego mężczyzna odmówił, i poprosili, by wyjawił im choć odrobinę informacji o szczęśliwej przyszłości. W myślach piękny książę zrobił uwagę, że inaczej wyobrażał sobie Proroka, mężczyzna stojący przed nim miał zapadłe policzki, a brązowy płaszcz wydawał się być powieszony na wieszaku w kształcie człowieka. Przerzedzona, posiwiała broda i krzaczaste, białe brwi nieprzyjemnie podkreślały ostre rysy twarzy i wyłupiaste, ciemne oczy, od których spojrzenia księcia przeszedł dreszcz. Na dodatek Prorok nie padł na twarz i nie życzył władcy tysiąca długich lat życia oraz wielu synów, ale po prostu stał i patrzył na małżonków z dziwnym wyrazem twarzy.
- Otaczasz się, książę, pięknymi kobietami i bogactwem, by przysłonić to, co najistotniejsze - zaczął cichym, starczym głosem mężczyzna, lecz gestem odmówił zajęcia miejsca na niskim zydlu, wolał stać. Poza tym nie miał zamiaru zostać długo w pięknej, lecz nieczystej budowli. Jego ciemne oczy wydawały się zaglądać w duszę młodego Rahula, jakby odkrywały każdy sekret serca i odnajdywały najtajniejsze myśli. Książę poruszył się niespokojnie na poduszce, obok Darin, która z kolei wpatrywała się w starca jak urzeczona.
- Nie proszę o nauki, ale o przepowiednię za którą zapłacę - warknął w odpowiedzi mężczyzna, nie spodobało mu się bowiem, z jakim szacunkiem patrzy na niego nowa żona, jak uprzejmie odnosi się służba, i jak zachowuje się starzec.
- Nie potrzebuję pieniędzy. Nie zapłaciłem nimi za swój dar, ale wyjawię ci coś, co na pewno poruszy twoje serce. Słuchaj, co powiem, Rahulu Hayat ibn Salam Hayat, i zapamiętaj to dobrze. W tym kraju przyszło na świat dziecko, które poruszy twoim tronem. Zburzy twój pałac i zmiażdży twoje ogrody, nie mając litości dla mieszkańców. Ciebie samego zakuje w kajdany, oblecze w białe płótno pielgrzyma i da znamię, którego nigdy nie zniszczysz, a które będzie nakazywało ludziom omijać cię. Jeśli twoje serce się nie zmieni, ciebie i twój pałac, Dom bogów, czeka unicestwienie. - W starczym głosie zabrzmiała dziwna siła i ostateczność, na dźwięki których mężczyzna podniósł się oblany zimnym potem, i wpatrywał w Proroka z furią.
- Jak ma na imię ten chłopiec?! Kim są jego rodzice?! Gdzie go znajdę?! - wrzeszczał wściekły książę, a grzeczna i uprzejma wcześniej służba patrzyła złowrogo na starca. Gorące, przesycone zapachem kwiatów i drzewa sandałowego powietrze zdawało się drgać od negatywnych emocji, wszystko zamarło, ludzie bali się oddychać, w obawie przed gniewem syna bogów, który stał z zaciśniętymi pięściami i oddychał płytko, czekając na odpowiedź.
- Nie odpowiesz, starczę? - Prorok nie był poruszony wybuchem młodego księcia, jego wyblakłe oczy nadal badały duszę i serce, a po chwili zwróciły się w niebo. - Zabrać go do podziemi. Oduczcie go wygadywania kłamstw. Jego słowa są zdradą stanu - z cichego, pełnego jadu głos wzmagał się, wypełniał nienawiścią i w pewnym momencie panicznym strachem, który został usłyszany lecz niezidentyfikowany przez służbę. Nie mogło to być, żeby syn bogów, Gwiazda Zaranna, Najmądrzejszy wśród mędrców, miał się obawiać słów jakiegoś tam Proroka!
Wezwany posłał księciu spojrzenie pełne litości, którego książę nigdy nie widział, lecz które nie spodobało mu się na tyle, że postanowił, iż wieczorem starzec umrze z wyłupionymi oczami, będzie to nauczka dla każdego fałszywego wieszcza, który ośmieli się powiedzieć coś przeciwko majestatowi książęcemu. Mężczyzna odwrócił się w stronę blondwłosej Darin, przerażonej, z poszarzałą twarzą i otwartymi szeroko ustami. Kobieta nadal nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą zobaczyła. Jej ukochany, delikatny Rahul posłał na śmierć starca!
- Ty! - wysyczał wściekle, i zmrużył oczy, patrzące oskarżycielsko na żonę. - Zaplanowałaś to! Chcesz mnie przestraszyć, głupia kobieto?! - wymierzył oniemiałej Darin siarczysty policzek, jasne włosy zafalowały, okrywając jej śliczną twarz. - Byłaś jego kurwą! Obiecałaś mu pieniądze za to przedstawienie! Wiem o tym!  Zabierzcie ją stąd! Moje oczy nie mogą na nią patrzeć! - zwrócił się do kilku strażników, którzy wpatrywali się w rozsierdzonego księcia beznamiętnymi spojrzeniami, a na rozkaz dwóch z nich złapało Darin za ramiona i powlokło szlochającą kobietę w stronę podziemi, skąd nie było wyjścia. 
- Hakim! - Książęcy doradca zgiął się w pół i czekał, nie ważąc się podnieść wzroku. Został sam przeciwko książęcemu gniewowi, służba dawno uciekła. Skoro żona Rahula mogła zostać oskarżona o spiskowanie pod byle pretekstem i to w tak krótkim czasie, to tym bardziej oni, prości ludzie, którym nawet przez myśl by nie przeszło, by zwrócić się przeciw synowi bogów.
- On mówił, że dziecko już przyszło na świat. - Książę myślał nad czymś przez chwilę, a później jego ciemne oczy zmierzyły zaufanego człowieka zimnym, wyrachowanym spojrzeniem, którego Hakim nie mógł zobaczyć. - Dopilnuj, by wszystkie dzieci do dwóch lat zostały zamordowane. Na całym Wschodzie. A reszta do lat dziesięciu ma zostać zabrana do mojego pałacu, do podziemi. Będziesz też głównym nadzorcą rozbudowania tej części...
- Gwiazdo Zaranna, czy warto rozważać słowa tego starca w tak poważnym tonie? Wszak twoje wszystkowidzące oczy dostrzegły kłamstwo, a... - zaczął starszy mężczyzna, któremu ścierpła skóra na dźwięk słów księcia.
- Ja widziałem, że on mówił prawdę! - warknął Rahul, a Hakim skłonił się jeszcze niżej. - Zrobisz to. Jeśli pustynia chce krwi, to ją dostanie.


Wstałam z krzesła i przeszłam do drugiego pokoju, ułożyłam córkę w kolorowym hamaku i zasłoniłam okno, by wieczorny chłód jej nie obudził. Noce w Al-Karibie były bardzo zimne, zwłaszcza w rejonach najbliższych pustyni. Nie tylko to wzbudziło moje zaniepokojenie. Wyczułam coś dziwnego, ciężkiego w powietrzu, aurę jakiegoś niebezpieczeństwa, które nam groziło i mimowolnie przeszedł mnie dreszcz. W mojej pamięci pojawił się obraz brązowych oczu byłego męża, który powinien być przy nas w takich chwilach, lecz, cóż, stało się tak, jak się stało. Z zamyślenia wyrwał mnie cichy stukot w drzwi, podeszłam do wejścia i w progu zobaczyłam Malikę.
- Co się stało? Naina czegoś zapomniała? - zapytałam z uśmiechem, bo moje dziecko z zasady zostawiało bransoletki lub ozdoby do włosów na placu zabaw. Ale czarnowłosa pięciolatka nie oddała uśmiechu, była przerażona i oddychała szybko, jakby długo biegła, na dodatek co chwilę oglądała się lękliwie przez ramię.
- Idą po nas - powiedziała szeptem, weszła do domu i zamknęła za nami drzwi.
- Co ty... - ściągnęłam brwi i próbowałam uspokoić dziewczynkę.
- Książę wydał rozkaz... zabić dzieci... resztę zabrać do Podziemi... wywróżyli mu, że zjawiło się dziecko... upadek Al-Kariby... nie wolno... - mówiła bez ładu i składu. Potrząsnęłam nią lekko i poczułam strach. Rodzice tej małej służyli na dworze, więc ona zawsze wiedziała, co się działo w książęcych komnatach, ale to, co właśnie mówiła, nie podobało mi się ani trochę.
- Jak to zabić dzieci? Dlaczego chce zabrać je do Podziemi? Mów normalnie, dziewczyno! - nakazałam surowo. Malika wzięła kilka głębokich wdechów, nadal się trzęsąc i zerkając nerwowo na drzwi, ale podjęła temat, wypluwając z siebie słowa w zabójczym tempie.
-PrzyszedłProrokipowiedziałżewAlKaribiejestdzieckoktórestrącigoztronuwięconchcezabić
wszystkiedziecidodwóchlataresztęzamknąćwPodziemiach. - wyrecytowała na jednym wydechu, sprawiając, że oblał mnie zimny pot. Tak, młody książę podobno był podatny na wpływy, rozwydrzony i hołubiony przez wszystkich, a jego charakter pozostawiał wiele do życzenia, nie raz to słyszałam od ludzi na targu i rynku, ale... Ale to?!
- Przyjdą żołnierze. A ja tu szybko przybiegłam, i wezmę Nainę. Pójdziemy na pustynię, ukryjemy się i zaczekamy - wyjaśniła przytomnie. Przyjrzałam się ślicznej twarzy pięciolatki i pokręciłam głową.
- Umrzecie. Nie potraficie się bronić. Pustynia...
- Więc umrzemy tam, a nie w Podziemiu! - przerwało mi dziecko z determinacją w głosie, o którą bym jej nie podejrzewała. Patrzyłam na dziewczynkę przez chwilę i wydawało mi się, że rozumie mnie bez słów, choć była jeszcze dzieckiem.
- To moja siostra. Przysięgam, będę jej bronić do ostatniego oddechu i nie pozwolę, by zginęła - zapewniła mnie. Podniosłam się i wyjrzałam przez okno na dół, po ulicach biegali żołnierze, dookoła słychać było płacz dzieci, lamenty kobiet i krzyki mężczyzn, którzy stawali w obronie swoich pociech. Płonęły pochodnie, domy, namioty, materiały, a wszystko to przemieszane z krzykami tworzyło obraz piekła. Dym piął się w górę, zasłaniając czarne, upstrzone gwiazdami niebo, księżyc nie świecił dziś nad moim miastem, a jego blask nie spływał po budynkach. Wszystko jarzyło się czerwienią, niczym krew, która właśnie zaczęła płynąć ulicami Al-Kariby. Jęknęłam cicho, widząc, jak żołnierze wyłamują drzwi piętro niżej, i pobiegłam do drugiego pokoju po Nainę.
- Weź najpotrzebniejsze rzeczy, szybko, w kuchni jest woda! - Wyciągnęłam zaspaną córeczkę z hamaka i postawiłam na ziemi, a z szafki obok wyleciało kilka szali i małych ubranek dla niej. Zawiązałam to szybko w mały tobołek, a w progu już stawiła się Malika obarczona dwoma skórzanymi sakwami z wodą, przejęła ode mnie pakunek i złapała Nainę za rączkę.
- Mama? Dzie? Cio? - zapytało moje maleństwo, pocierając malusią rączyną zaspane, zielone oczka.
- Musisz iść z Maliką. Nie płacz tylko, dobrze? - siliłam się na spokojny ton, ale trzylatka nie była głucha i wyczuła panikę w moim głosie. Zdjęłam z nadgarstka bransoletki i założyłam szybko na jej rękę, którą trzymała zgiętą. Były  na nią za duże, ale gdy już podrośnie...  na pewno... na pewno będą dobre. Otarłam szybko łzy, słysząc ciężkie kroki na schodach za drzwiami.
- W Magnolii, w Fairy Tail, jest twój ojciec. Gdy dorośniesz, znajdź go. Ma na imię Gildarts Clive - powiedziałam jeszcze najistotniejszą informację, i wskazałam dziewczynkom boczne wyjście na dach. - No już, ja ich chwilę zatrzymam, idźcie - nakazałam szeptem i wyminęłam je, próbując podnieść głowę wysoko i nie porwać mojej córki w ramiona, by umrzeć razem z nią. Mój Boże, dlaczego? Co się stało? Przecież byłyśmy bezpieczne, miała dorosnąć przy mnie, może w przyszłości poznać swojego ojca, uczyć się, kochać, wyjść za mąż, mieć swoje dzieci, a ja na to wszystko miałam patrzeć! Dlaczego chcieli odebrać tę małą istotkę, która od urodzenia, w całości, należała do mnie? Jakim prawem przychodzili, by ją uwięzić?! Podeszłam do drzwi i czekałam, wiedząc, że Malika, dzielna dziewczynka, wyprowadziła moją Nainę na dach niższego budynku, i ostrożnie, niczym koty, przemykały ponad głowami żołnierzy. Robiły to nie raz, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca i groźby apopleksji, lecz teraz byłam wdzięczna córce Venetii, że zabierała moją małą na niebezpieczne wyprawy, by poznać najbliższe nam tereny. Znały każdy kąt w promieniu kilkunastu kilometrów, przynajmniej Malika, bo Nai podążała za nią ślepo, nie mając za grosz orientacji w terenie. Moje słodkie maleństwo gubiło się nawet pod domem, ileż to razy wołała z dołu "mama!" i z płaczem siadała na ziemi, szukając mnie głosikiem. Ile razy...
- Gdzie twoje dziecko?! - warknął jeden z trzech mężczyzn, którzy wdarli się do mojego domu. Byłam tak wystraszona, że chciałam wołać, by mnie zostawili, by zostawili moją Nainę i odeszli, ale nie mogłam. 
- Gildarts, mój Boże, gdzie teraz jesteś? - wyszeptałam, niemal otępiała z bólu. Nie zobaczę jej już więcej, a ona może umrzeć! Dziecko, wybacz mi, że dałam ci życie w takim czasie. 
Załkałam cicho, gorzko, nie mogąc wytrzymać bólu w piersiach, który rozrywał moje serce. Moja mała Naina ma zielone oczy, po mnie, i gęste, brązowe włosy po swoim tacie. Moje maleństwo przyszło na świat... 
- Odpowiadaj! - Ktoś uderzył mnie w twarz tak mocno, że wpadłam na ścianę. Spojrzałam zapłakanymi oczami na napastników, miotających się bezsilnie po trzech niewielkich pomieszczeniach i wysyczałam ze złośliwą satysfakcją:
- Nie znajdziecie tu żadnego dziecka, wynoście się!
- Tu są drugie drzwi! 
 Nie! Nie tamtędy! Nie! Rzuciłam się do przejścia, zasłaniając je własnym ciałem, zdradzając jednocześnie drogę, lecz pojęłam to zbyt późno, by móc się wycofać.
- Ukryła bękarta na dachu! Znaleźć!
- Czy wy nie macie litości?! To dziecko!
- Wszyscy musimy się poświęcać.

 
- Mama? 
- Ciiii. Nic nie mów.
- Jaya?
- Później ją dostaniesz, cicho.
- Teraś!
- Nie, ciii, cichutko, nie płacz. Dostaniesz Jayę, ale później, dobrze? I wrócimy do twojej mamy. Teraz musimy się schować...
Malika struchlała ze strachu, gdy obok siebie usłyszała ciężkie kroki i przyciszone głosy, ginące we wrzawie na ulicy. Nagle gruby dywan, którym ona i Naina były przykryte, podniósł się w górę, odbierając schronienie i pozorną niewidoczność. Pięciolatka ujrzała nad sobą wysokich, bardzo wysokich mężczyzn w kaszmirowych płaszczach, ufarbowanych na indygo. Jeden z nich podniósł Nainę, ku uciesze nieświadomej dziewczynki, i przyjrzał się jej krytycznie. 
- Ta ma chyba dwa lata.
- Nie, ci! Ci! - Maleństwo pokazało trzy palce i zmarszczyło czółko, urażone tak jawnym brakiem szacunku dla jej poważnego wieku.
- Zabierz je obie na plac, pójdą do pałacu...
- Mama? - Zielone oczy trzylatki spojrzały na kapitana, który przed chwilą, wraz ze swoimi ludźmi wyszedł z jej domu na sąsiedni dach. Mężczyzna, karcąc się za swą słabość, odwrócił wzrok od dziecka i ponowił rozkaz, na co maleńka bródka zatrzęsła się, a pod powiekami zaszkliły się łzy.
- Niech Bóg ma was w swojej opiece, choć nawet On opuścił ten przeklęty kraj.
Kątem oka Malika dostrzegła w drzwiach lezącą matkę Nainy z roztrzaskaną głową. Ostatnie, co zapamiętała z tamtej nocy i wspominała w kolejnych latach, to rozpierająca nienawiść, tłocząca się w jej żyłach. 

8 komentarzy:

  1. Ej, wcale nie było nudne. Było dobre. Bardzo. Fajnie, fragmenty, różne info, układające się w całość.
    Jedynie...
    "zaopatrujące pozostałe części kraju w glinę, piach i biżuterię."
    Piachu na pustyni jest raczej dużo. Nie wiem po co go dostarczać.

    Oh, czyżby Gildarts byl ojcem Nainy? Jego szukała? Yes! Wiedziałam. Gildarts!
    Czyli Malika i Naina nie są prawdziwymi siostrami. Mhm.

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja slyszałam, od Cb, że Ty historie lof lof, ale miedzy mna a historia nigdy chemii nie było. Uwaga, Boleyn, punkt dla Cb i historii, jeden zero dla Was. Gdybys Ty się kuxwa kobieto kręciła koło mnie w maturalnych czasach… Chyba już kiedys o tym wspominałam. No, nie zmieniłam zdania. Zaciekawiasz tym, co myślałam, że dla mojego zakutego wilczego łba cieżko by było ciekawe, rozumiesz, szacun. Czytam o Al-Karibie z rozdziwioną gębą, jakby mi się Esoady na ekranie rozbierały.

    "
    Jego wysokość książę Salam Hayat ibn Mustalik Hafsaab nie żyje! Niech żyje Jego wysokość książę Rahul Hayat ibn Salam Hayat" połamałam sobie w myslach język, thx.

    "
    Nie nadeszli też ciekawscy magowie, którzy mieli głupią cechę wpychania nosa między skrzydła smoka (…)" Muahahahahaha. <3 Piękne. Kocham magów.

    Daj mi taką małą Nainę. "Była to siła." Daj mi takiego bachorka.
    Rhan, będziesz się smażyć w piekle. Budzisz u mnie instynkt macierzynski! Ja mam jeszcze czas na młode!
    Daj mi taką małą, mądrą Nainę, pls. Pojadę z nią na mecz Panter. Będę nią machać za barierkami, żeby Cam Newton dał mi piłkę. Zawsze daje dzieciom, więc będziemy mieć szansę.
    Daj mi Nainę, to Cam da mi piłkę futbolową.

    "(…)
    a arsenał broni, jaką mimowolnie prezentowała, nakazywał mieć się na baczności. " Weź, Rhan,się zgodz. Zatrudnie Cie u siebie do pisania opisów, co? Zgodz się, prrroszę. "Smok wypuścił nozdrzami obłok szarego dymu i mrugnął powieką, osłaniając oko najpierw mętną, szarawą błoną (…)" NO BŁAGAM NO ZGÓDŹ SIĘ.

    Wgl coś mi troszkę znajomo brzmi, czy Ty mnie kiedyś nie częstowałaś na mailu fragmentem tego rozdziału??

    I wiesz co, nie? Kopałabym Rahula po dupie. Poznalabym go z Grimmem i z radoscia obserwowała co się dzieje, gdy tenmały szmaciarz kazałby Szóstego pochłostać.

    Och. Mała Malika.
    DAJ MI MAŁĄ MALIKĘ.
    Kocham Cię za możliwosć przeczytania ich historii z dziecinstwa. Jestem zaskoczona, tak.

    I mam bardzo złe przeczucia co do Proroka. W sensie, co się z nim stanie.

    "Jeśli pustynia chce krwi, to ją dostanie." Matko bosko pustynno. Czemu pustynia zawsze jest złakniona krwi. Drrrżę. Kawał skurwysynaz Rahula, ale takiego skurwysyna, którego za żadne arrancary bym nie polubila. Z gatunku 'chce mi się rzygac'. Bezapelacyjnie.


    Wal się, Rhan. Chcesz fotę? Siedzę poryczana. Wal się, Rhan, powiadam Ci. Obys tez beczała na drodze. Uderzac w takie struny, czułe u wilczyc. WAL SIĘ! No wiesz? Jak mogłaś. Ja tu mecz chciałam patrzyc. Al już na mnie miliard razy krzyczał, ze nie wiem kto przy piłce i przegapiłam touchdown raideros. RAZY DWA. Wszystko przez Cb. A teraz wyglada na to, ze ślimtam się, bo przegrywają. A slimtam się, bo mnie rozwaliłaś. Małą Nainą, małą Maliką, Cornelią…. Faken. Piwo, piwo musze, to mnie ocali od rozsypki. Mam nadzieję.
    I nie rob mi tego więcej!!! Nie lube się tak rozczulać.
    Albo,,,
    Albo rób.
    <3
    <4

    <6

    OdpowiedzUsuń
  3. RHAN. ILE JESZCZE MAM PŁAKAĆ. DROGA CIE WZYWA. RHAN. ODPOWIEDZ. RHAN. ŚWIĘTA KURWA IDĄ LITUJ SIĘ NAD WILKAMI!!! OBIECAŁAŚ ROZDZIAŁY!

    OdpowiedzUsuń
  4. spamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspamspam

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie no kurwa. Dalej nie rusze. Czekam na Cb. Nie wiem co dalej. Wiedziałabym, gdybys mi dała znac, zawsze wiedziałam co dalej, po Twoich komentarzach. Teraz nie wiem. Stoje i wale czolem w ekran. Bede Cie stalikingowac. I to tylko przybierze na sile. Potrzebuje Cie. Potrzebuje znac Twoje myśli. Potrzebuje zebyś była. Żebys pisała. Żebys nie znikała. Swieta idą, no litości, no. Może i jestem żałosna, ale jak bedzie trzeba, bede Cie kurwa błagać. Zebys zamanifestowała swoja obecnosc. Do chuja pana. Teraz jestem trzezwa. Zastanow sie czy bedziesz chciala czytac podobne rzecy ktore napisze jak se pierdole czteropaka. Czekam na Cb. Nie kaz mi zbyt dlugo stac w miejscu. Slyszysz? Masz byc. Masz mnie popchnąć w plery i obdarowac mnie rozdzialami na gwiazdke. Ok?? OK???

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam na ocenę http://pomackamy.blogspot.com/2015/12/0092-fairy-tail-historia.html :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzień dobry, cześć i czołem!
    Z przykrością informuję, iż coratsw odeszła z załogi opieprzu. W związku z tym, wszystkie blogi zostaną przeniesione do wolnej kolejki. Istnieje możliwość wyboru mnie (Mediate), gdyż kolejka Zoltana jest wciąż zamknięta. Oczywiście każde zgłoszenie zostanie zakwalifikowane według numerków.

    Pozdrawiam ciepło i liczę na zrozumienie,
    Mediate (http://o-pieprz.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  8. Pani Rhan, kiedy następny rozdział? Po nowym roku postanowiłam od początku przeczytać te niezwykłą historie mojej ulubionej postaci z Fairy Tail i po owym przeczytaniu... Padam. Chcę więcej. Proszę, nie skazuj mnie na cierpienie związane z brakiem rozdziału ㅠ.ㅠ
    Mam nadzieję, że szybko tu zajrzysz.
    Pozdrawiam serdecznie 😊

    OdpowiedzUsuń